O kulisach konkursu słów kilka.

Przed Świętami odbył się na naszej stronie konkurs, w którym do wygrania była książka „Uresko Duga Noc”, napisana przez Bartka, którego znamy pod nickiem: zajc. Autor pytał kto był rywalem Romy, gdy po raz pierwszy pojawił się na Olimpico. Odpowiedź już znamy. A jak przebiegł sam mecz? Co wydarzyło się potem? Zapraszamy do lektury.
Chronologia będzie tutaj przez chwilę, a następnie wyjdzie na balkon zapalić peta, a więc…
20 grudnia 2024, 12:22 – majkel wrzuca post konkursowy na asroma.pl, w którym do wygrania jest moja książka „Uresko duga noc”. Aby wygrać mój debiut literacki, trzeba sobie odpowiedzieć na jedno zajebiście ważne pytanie:
Przeciwko komu grała Roma, gdy autor książki pierwszy raz zasiadł na Olimpico w sezonie 2015/2016?
22 grudnia 2024, 23:59 – zakończenie konkursu. Zwycięzcy brak. Komentujący okazują się być tak skuteczni jak Seydou Doumbia przy karnym przeciwko City. Konkurs do powtórzenia.
23 grudnia 2024, 16:27 – majkel zamieszcza update konkursu. Ponawia pytanie. Dodaje podpowiedź, sumując wszystkie niecelne strzały z pierwszej rundy:
W drugiej rundzie możemy wykluczyć takie kluby jak Bologna, Udinese, lazio, Juventus, Barcelona, Palermo, Liverpool, Chievo, AC Milan, Inter, Genoa.
23 grudnia 2024, 22:33 – Kinia celuje i trafia. Fiorentina.
Jest 4 marca 2016, nie oczekuj, że podam ci godzinę, ale pogodę już tak. W ciągu dnia pogoda była git, ale pogoda w Rzymie w marcu zawsze jest git, pod warunkiem, że jesteś turystą z Polski, bo w Polsce pogoda w marcu prawie zawsze nie jest git. Z rana na śniadanie ogarnąłem dwie butelki 0,33 l Peroni i dwa kawałki pizzy na metry, z czego jeden prawie pozbawił mnie zęba. Nie, że ukradłby mi zęba, bo kawałki pizzy nie kradną. Z tego, co mi wiadomo. Ale niektóre kawałki pizzy mają na sobie oliwki. Duże oliwki. Ładne oliwki. Mimo że nie lubię oliwek. Ale w Rzymie je lubię. W Grecji też. Ale jesteśmy w Rzymie. No i jem pizzę. Taką z oliwką. I to ładną oliwką. Jednak nie jestem świadomy, że ta oliwka jest jak Kinder Niespodzianka w Stanach Zjednoczonych i skrywa w sobie zabójczą broń – kurewsko wielką i twardą pestkę. Moje zęby, te tylne zęby (nie wiem, jak one się nazywają, nie miałem takiego przedmiotu w szkole – trzonowce?), nieświadome tego, co w środku, zaciskają się z całej siły na oliwce i kuuuuuuuurwa. Spróbuj ugryźć kamień. Idź spróbuj to zrobić. Jasne, że tego nie zrobisz. Ucz się na moich błędach. Nie gryź kamieni i nie ufaj oliwkom. Dobra, czekaj, mózg mi ucieka. To strona Romy. A nie strona z przestrogami gastronomicznymi. Jeśli takie w ogóle istnieją.
Przeżyłem.
Stoję i dopijam drugie Peroni. Językiem gładzę ząb, który przetrwał własną pestkową Hiroszimę. Zaczepiam jakiegoś młodego typa, który kręci tyx w bletce. On jest ubrany, jakby była zima. Ja jestem ubrany, jakby nie była zima. Mimo sześciu dni spędzonych w Rzymie, nadal pogodę odczuwam po polsku, więc dla mnie jest ciepło. Pytam, czy może mi skręcić peta. Ogólnie nie palę. I nie zaczepiam obcych ludzi, ale po traumatycznym śniadaniu, nie wiadomo, dlaczego, mam ochotę zapalić. Ziomeczek oddaje mi swojego skręta, po czym zaczyna kręcić kolejnego. Dziękując mu, zauważam, że pod kurtką ma szalik w kolorach ASR. Mówię mu, że idę dzisiaj na mecz. On się uśmiecha. Łamanym angielskim odpowiada, że super. Jeszcze bardziej łamanym angielskim mówi, że może zobaczymy się na stadionie. Palimy razem peta. Ja opowiadam mu swoim niełamanym angielskim o pobycie w Rzymie. On słucha w ciszy i kiwa głową. Mam świadomość, że chuja rozumie, bo to Włoch, a trafić Włocha, tym bardziej Rzymianina, ogarniającego angielski to jak trafić piątkę w lotto. Tak, dobrze przeczytałeś, piątkę, nie szóstkę. O szóstce w lotto odnośnie angielskiego i Włochów pisałbym, gdybym był w Neapolu.
Dalej nie pamiętam, jak minął mi dzień, bo jedyne, co pamiętam, to to, że czekałem na mecz. Swój pierwszy mecz. Pamiętasz, co pisałem o pogodzie na początku? To chuj w to. Zapomnij o tym. Późnym popołudniem do Rzymu przyleciała pogoda z Polski. Wylądowała na Ciampino. Dojechała jakoś na Termini. I przez resztę dnia towarzyszyła mi i reszcie ludzi w Rzymie. Jednak reszta ludzi ze stolicy Italii przed pójściem na mecz wróciła do domu i ubrała się jeszcze cieplej. A ja? A ja nie wróciłem, bo dzień spędzałem na Zatybrzu i nie chciało mi się wracać do pokoju na Via Principe Amedeo niedaleko Termini.
Na Olimpico pojechałem przeładowanym autobusem. I gdy mówię przeładowanym, mam na myśli naprawdę przeładowanym. I mimo że w takich autobusach zawsze śmierdzi i poznajesz historię potu współpasażerów bardziej, niż byś tego chciał, to mi było… miło. Co?! Poważnie. W końcu było mi ciepło. Miałem, nadzieję, że na meczu też będzie ciepło.
SPOILER: nie było.
Mecz zaczynał się o 20:45. Przed stadionem byłem jakoś godzinę przed. Wieczorne Olimpico robiło mega wrażenie, szczególnie, gdy szedłem z całą ekipą rozśpiewanych ludzi, mijając małe stoiska pełne szalików i podrobionych koszulek Romy. Ja na sobie nie miałem koszulki Romy. Nie miałem nawet szalika. Jedyne, czego żałowałem, to że nie sprzedawali kurtek lub swetrów Romy, bo bym sobie kupił. Taaaaaaa… Chuja bym kupił. Było mi zimno, a nie miałem siana nawet na szalik, bo przepieprzyłem większość euro tego dnia na żarcie i browary. Priorytety. Dobrze, że bilet kupiłem od razu po zameldowaniu w hotelu, bo jeszcze marzenie o meczu też bym przepił. Ciężko być 23-letnim odpowiedzialnym typem, będąc samemu pierwszy raz w Rzymie. To, że dotarłem na mecz, to i tak niezły wyczyn. Mam to nawet wpisane w swoje CV. Poważnie. Nie, no dobra, lecę w chuja, nie mam nic takiego w CV. W ogóle nie mam CV. A może mam. Nie wiem. Pieprzyć CV. Wracajmy pod Olimpico. Albo nie. Wracajmy na Olimpico.
Bilet miałem na Curva Nord. Skrupulatnie szukałem swojego niebieskiego krzesełka. I gdy w końcu je znalazłem. Swoje wymarzone niebieskie krzesełko. Okazało się, że jest na nim gówno ptaka. Takie rozbryzgane białe gówno ptaka. Z kawałkami czarnego. Jakby ptak był kibicem Juventusu. No, kurwa – pomyślałem. No, kurwa – powiedziałem. Próbowałem to zetrzeć butem, ale nie dało się. Usiadłem rząd niżej i miałem nadzieję, że nikt nie będzie miał o to problemu.
Przed samym meczem przyszedł ziomek, którego miejsce zająłem, ale udawałem, że go nie widzę. Patrzył na mnie, a następnie na swój bilet. Później znowu na mnie, a później znowu na swój bilet. Aż w końcu uznał chyba, że mam zbyt mało włoską twarz i po prostu usiadł na tym gównianym krzesełku za mną.
Gdy stres związany z krzesełkiem opuścił mnie na dobre, dopadł mnie chłód. Jednak zawsze w ciemno wybrałbym walkę z chłodem niż z gównem ptaka pod dupą. Choć później okazało się, że i tak większość meczu stałem… A gdy pierwszy raz podniosłem się z krzesełka, podniosłem się po to by spełnić to, na co czekałem chyba bardziej niż na sam mecz. Wstałem odśpiewać hymn Romy. Najpiękniejszy hymn, jaki istnieje. Do teraz mam ciarki, gdy przypominam sobie moment, w którym muzyka cichnie, a stadion krzyczy klasyczne Roma, Roma, Roma!
Zaraz na prawo od mojego sektora, za narożnikiem boiska, znajdował się sektor wypełniony kibicami Violi. Nie pamiętam, czy byli głośno czy nie, bo nie dla nich tam przyszedłem. Jedyne, co pamiętam odnośnie florenckiej delegacji to flaga z wielkim tukanem. Nie miałem pojęcia, co ten ptak ma wspólnego z Florencja lub ich klubem. Najpierw pomyślałem, że może po prostu w Toskanii kochają chlać Guinnessa; w końcu futbol i browary to nierozłączna para. Dopiero jakiś czas później wyczytałem, że ten tukan na fladze to upamiętnienie nieżyjącego kibica Violi, który nazywał się Daniele Puliti, pseudonim Tucano (1970-1998).
Olimpico było w połowie pełne. Lub w połowie puste. Zależy jaki, kto miał tego dnia nastrój. Na stadionie było lekko ponad trzydzieści pięć tysięcy osób – na innych stadionach byłby to przyzwoity wynik, ale w Rzymie? C’mon…
Dobra, teraz zabawię się w debila zabijającego staruszki na pasach i wymiennie składy obu drużyn, aby powiało nostalgią i klasycznym kiedyś to by’o.
AS Roma:
Bramkarz: Wojtek „w końcu szluga na legalu” Cięzny
Obrona: Alessandro „kapitan cipa” Florenzi, Antonio „Tesla” Rüdiger (nadal tęsknię), Kostas „gol z Barceloną” Manolas, Lucas Digne (nadal nie rozumiem, dlaczego go nie wykupiono)
Pomoc: Ninja the party beast <3, Profesor Keita, Miralem Pjanić (skoro on był człapakiem, kim są chłopaki dzisiaj?)
Atak: Diego „najpiękniejszy tatuaż na szyi świata” Perotti, Momo Salah (po prostu robię smutną minę w tym momencie), El Shaarawy (ten jedyny, który wrócił!)
No a teraz lecimy z Violą.
Chuja! Żartowałem!
Lecimy z ławką Romy, jak wspominać, to wspominać!
Morgan „pirat” De Sanctis, Leandro Kasztan, Ervin Zuaknovic (what?), Emerson (za nim też tęskniłem), Maicon aka Meką, Potężny Torosidis, Willaim Vaniqueur, Salih „mini afro” Uçan, Kevin „gdybym tylko operował się gdzie indziej” Strootman, Iago Falque (go nawet lubiłem), Edin „pan piłkarz, pan capocannoniere, diament z Sarajewa” Dzeko (choć wiem, że dla wielu z was był on tylko synem Dżepetta) i na koniec jeden jedyny L’Ottavo Re di Roma, L’Imperatore, Il Capitano FRAN-CE-SCO TOTTI!
Ehhh…
Wiem, stary. Też się właśnie tak czuję.
Po prostu ehhh…
A, i jeszcze trener: Łysy.
Nie pamiętam, gdzie był DDR.
Dobra, teraz możemy lecieć Violą:
Bramkarz: Tătărușanu; Obrona: Roncaglia, Rodriguez, Davide Astori (spoczywaj w pokoju), Alonso; Pomoc: Costa, Vecino, Bernardeschi, Valero; Atak: Ilicic, Kalinić (wiecznie zapominam, że ziomek później grał w Romie)
Ławkę Fiorentiny ograniczę do trzech osób:
Założyciel popularnego serwisu oferującego wspólne przejazdy dla osób podróżujących na długich dystansach – Khouma „Blablacar” Babacar; były kapitan reprezentacji Polski, dzięki któremu Eleven pewnie reklamowało to spotkanie jako polski pojedynek, pan z numerem 16, Jakub Błaszczykowski; przyszły (obecnie były) trener reprezentacji polski Paulo „siwy bajerant” Sousa.
I teraz co? Spodziewasz się, że opiszę ci mecz? Nie, stary, to tak nie działa. Ja za dobrze tego meczu nie pamiętam. Jak dzieję się dla mnie coś ważnego, to po prostu staram się przeżywać to w pełni, a to sprawia, że jestem tak pochłonięty wszystkim dookoła mnie, że moja pamięć rejestruje tylko strzępki tego, co się dzieję. Pamiętam chłód. Gówno. Tukana. Hymn. Karnego dla Violi. Wiarę, że Szczęsny to wyciągnie. Spuszczenie głowy w dół, gdy nie wyciągnął. Darcie mordy po każdej bramce Romy. I minimalnie niecelny strzał Tottiego z rzutu wolnego (nawet nie wiesz, jak wkurwiony byłem, że to nie weszło – zobaczyć gola Il Capitano na żywo, no, stary… to byłoby coś). A, no i Grazie Roma na koniec też pamiętam. Piękne chwile. Piękne momenty. Piękny pogrom. Roma wygrała to spotkanie 4:1.
Szary – 22’ (1:0)
Salah – 25’ (2:0)
Perotti – 38’ (3:0)
Ilicic – 45+3’ (3:1)
Salah – 58’ (4:1)
30 grudnia 2024, 11:14 – opłaciłem przesyłkę Orlen Paczka, aby wysłać zwyciężczyni konkursu podpisany egzemplarz swojej książki „Uresko duga noc”.
2 stycznia 2025, 15:19 – Kinga odbiera książkę.
11 stycznia 2025, 12:34 – siedzę w bibliotece miejskiej w Gorzowie Wielkopolskim i kończę pisać ten tekst. Nostalgia siedzi mi na barkach i szepczę do ucha:
– Stary, weź wbij na YouTube i wpisz se „Roma – Fiorentina 4-1 – Highlights – Giornata 28 – Serie A TIM 2015/16”. Dawaj, zrób. Będzie fajnie.
BARTŁOMIEJ SZMYTKOWSKI
Komentarze
❤
my man!
Mega motywujacy tekst by wyruszyć do Rzymu zobaczyć mecz Romy!
powodzenia! zdecydowanie warto przeżyć to na żywo.
Dzięki za dedykację w książce ❤️🐺
należało się zwyciężczyni ;))