Matias Soulé błyszczy w Romie i nie ukrywa, że chciałby zostać tu na dłużej. W szczerej rozmowie opowiada o pierwszych trudnościach we Włoszech, wsparciu od Claudio Ranieriego, atmosferze w rzymskim klubie i marzeniu o grze w reprezentacji Argentyny.

– Nie zdawałem sobie sprawy, że piłka wpadła do bramki. Potem nic nie rozumiałem, nie wiedziałem, gdzie iść, szukałem wzrokiem mojej rodziny – mówi Matias Soulé. Cała jego rodzina była wśród kibiców, a romaniści oszaleli po jego trafieniu. – Mówili mi, że strzelić gola w derbach to coś niesamowitego, ale aż tak… – dodaje.
W ten moment wierzył od zawsze. – Od trzeciego roku życia grałem w piłkę z ośmiolatkami, babcia Olga przyjeżdżała na treningi nawet sześć godzin autobusem, tata z Avellanedy zabierał mnie na mecze Independiente, a potem zadzwonił De Rossi…
Dziś Roma to jego dom. – Dzięki Ranieriemu i kibicom. Romaniści są szaleni na punkcie swojej drużyny, jak Argentyńczycy. Nawet gdyby Roma grała w poniedziałek o północy, stadion byłby pełny. –
To piękne i prawdziwe. Jak on – „gówniarz” z błyskiem w oku, nie tylko po wspaniałym golu, ale i z ogromnym głodem sukcesu. – Bo ja urodziłem się z piłką – mówi.
Od trudnych momentów (jak odejście Daniele), przez nieoczekiwane (Bologna i Fulham w styczniu), po te lżejsze i zabawne – język Pellegriniego („Nie zauważyłem. Ta historia na Instagramie? Przypadek…”) czy buziak od Manciniego („Dziewczyna Mancio wysłała zdjęcie mojej z podpisem: Nie jesteś zazdrosna?”).
Allegri, Ranieri, De Rossi, Vélez, Juve, przyszłość jego i Romy – od niedzielnego wieczoru coraz bardziej wspólna. Oto Matias Soulé Malvano, wyłącznie dla Was.
Na początek – dziękujemy.
– Proszę bardzo.
Dziękujemy za derby… Zacznijmy od tego: ile radości dał ci ten gol, jak bardzo wyjątkowo było strzelić w derbach?
– Przepięknie, to było naprawdę coś wyjątkowego. Nie spodziewałem się tego. Przed meczem rozmawiałem z rodziną i mówili: „Zobaczysz, jak strzelisz gola w derbach…”. Po golu ich szukałem, ale nie mogłem znaleźć, dopiero po meczu. Podczas świętowania nie wiedziałem, co robić. Szkoda, że tylko zremisowaliśmy, bo chcieliśmy wygrać. Ale to był niesamowity moment.
Czy od razu wiedziałem, że piłka wpadła? Na początku myślałem, że nie. Potem chłopaki z ławki powiedzieli mi, że piłka wpadła, bo mieli lepszy widok. Ja byłem pewny, że nie weszła. A jednak…
Ten strzał to zagranie lidera – Soulé z początku sezonu pewnie by się na to nie zdecydował. Gdy Saelemaekers biegnie w twoją stronę, widać, że dajesz mu znak, żeby ci podał. To chyba pokazuje twój „klik” w głowie, który wywołał Ranieri. Co się zmieniło między rundami?
– Myślę, że przede wszystkim wiara w siebie. Trener i koledzy codziennie mi ją dawali. Na początku sezonu nie szło mi tak, jak chciałem. Ale wszystko było kwestią głowy. Teraz idzie lepiej i bardzo mnie to cieszy.
Wróćmy do dzieciństwa. Czy od początku w Vélezie wierzyłeś, że zajdziesz tak wysoko? Miałeś zawsze taką wiarę w siebie?
– Ja się urodziłem z piłką. Rodzice mówią, że już w wieku trzech i pół roku chciałem grać. Poszedłem do szkółki piłkarskiej, ale byłem za mały. Grałem z bratem i jego starszymi kolegami z dzielnicy. Miałem pięć lat mniej, a oni pozwalali mi grać. Graliśmy turnieje, a nagrodą była Coca-Cola. Nie myślałem wtedy, że zajdę aż tu. Jestem z Mar del Plata, a wielkie kluby są w Buenos Aires. Chciałem tylko tam się dostać. Dzwoniłem do taty i mówiłem: „Tu jest test!”. A on, że pracuje i nie może. Potem w końcu się udało – pojechałem na testy do Vélezu i spędziłem tam sześć lat.
Komu kibicowałeś? Independiente?
– Tak, przez tatę i dziadka. Chodziliśmy na mecze, ale nigdy na derby z Racingiem. Stadiony są 100 metrów od siebie.
Roma–Lazio to poziom derbów argentyńskich?
– Tak. Wszystkie derby w Argentynie są podobne. Superclásico Boca–River jest najsłynniejsze. Ale kibice Romy są na podobnym poziomie – bardzo podobni do argentyńskich.
Jak trafiłeś do Włoch? Miałeś inne oferty?
– Byłem w Vélez, ale nie miałem jeszcze kontraktu. Chciały mnie Juventus, Monaco, Atletico Madryt. Ale od razu zdecydowałem się na Włochy, nie zastanawiałem się długo.
To prawda, że w Vélez cię krytykowano za to, że nie podpisałeś kontraktu?
– Tak, była afera. Zabrano mnie z kadry U-16, a wcześniej nikt mi nie mówił o kontrakcie. Potem nie pozwolono mi trenować. W końcu ojciec przyjechał po mnie i wróciłem do Mar del Plata.
To prawda, że nie mogłeś wyjść z akademika z powodu kibiców?
– Tak, napisali w gazetach, że nie chcę podpisać kontraktu. Ojciec przyjechał i zabrał mnie do domu.
Przyjechałeś do Włoch w trudnym momencie – zaraz po tobie przyszła pandemia. Jak to wyglądało? Z kim mieszkałeś?
– Przyjechałem z rodziną. Dla nas wszystkich to była zmiana życia. Nie mogłem być sam, bo byłem niepełnoletni. Trenowałem miesiąc–dwa, potem przyszedł Covid i zostaliśmy zamknięci w domu. Przez to trudniej było nauczyć się języka, bo ciągle byłem z rodziną. Ale potem szybko się przyzwyczaiłem.
Najpierw miałeś Pirlo, potem Allegriego. To on dał ci zadebiutować? Jakie relacje miałeś z nim? Widziałbyś go w Romie?
– Wy wiecie więcej niż my! (śmiech) Od Allegriego dużo się nauczyłem. Potem poszedłem do Frosinone, żeby grać więcej. Chciał, byśmy grali blisko siebie, nie dopuszczali piłki między linie i ruszali do przodu. Daje dużo swobody, ale wymaga organizacji.
Trochę jak Ranieri. Co wam dał?
– Tak, podobnie. Też chce, byśmy się bronili blisko siebie, a potem ruszali z akcją. Gdy przyszedłem, widział, że mam trudności. Powiedział: „Wiesz, że masz problemy, więc graj prosto. Z czasem wszystko się ułoży”. Ma ogromne doświadczenie, uspokaja nas.
To prawda, że w styczniu chciała cię Bologna, ale Ranieri cię przekonał, żeby zostać?
– Tak, w ostatnich dniach okna transferowego była oferta. Nie grałem zbyt dużo, zapytałem Ranieriego, co sądzi. Powiedział: „Spokojnie. Teraz nie jest najlepiej, ale dostaniesz szansę”. Później był jeszcze Fulham. Ale zostałem. Nie chciałem odchodzić, rozmowa z trenerem mi pomogła.
Czyli rozmowa z Ranierim okazała się kluczowa?
– Tak, bo wtedy miałem wątpliwości. Ale dał mi spokój. Powiedział: „Nie przejmuj się, wszystko się ułoży”. I rzeczywiście tak było.
W Romie od razu poczułeś się jak w domu?
– Tak. Kibice przyjęli mnie niesamowicie. Włosi są bardzo podobni do Argentyńczyków – szaleni na punkcie piłki, bardzo emocjonalni. Już w pierwszym tygodniu zobaczyłem, że fani Romy są wyjątkowi. Nieważne, o której gramy – stadion zawsze pełny. To coś niesamowitego.
Masz kogoś w drużynie, z kim się najbardziej trzymasz?
– Z Edoardo Bove i Angeliño dogaduję się świetnie, też z Llorente. Fajna grupa. Z Lorenzo Pellegrinim też mam dobry kontakt, choć czasem nic nie rozumiem z tego, co mówi! (śmiech)
No właśnie – co z tą historią na Instagramie o jego dziwnym języku?
– To był przypadek, naprawdę! Nie zauważyłem, że to wrzuciłem. Ale czasem naprawdę nie wiem, co on mówi. Mówię mu: „Pelle, mów wolniej, nie rozumiem”.
A historia z buziakiem od Manciniego po golu?
– To było śmieszne. Po meczu jego dziewczyna wysłała mu zdjęcie, jak mnie całuje i napisała: „Nie jesteś zazdrosna?”. Śmialiśmy się z tego.
Czujesz, że Roma to idealne miejsce na kolejny krok w karierze?
– Tak, chciałbym tu zostać na dłużej. Czuję się dobrze, rozwijam się. Wszystko zależy od klubu, ale ja jestem bardzo szczęśliwy.
Wierzysz, że uda się zakwalifikować do Ligi Mistrzów?
– To nasz cel. Damy z siebie wszystko do końca. Wiemy, że musimy wygrywać. Każdy punkt jest teraz ważny. Jesteśmy zmotywowani.
Jakie masz marzenie na najbliższe lata?
– Chcę grać regularnie, rozwijać się, zdobywać trofea. Marzę też o reprezentacji Argentyny – to byłoby coś niesamowitego.
Rozmawiałeś z kimś z kadry? Scaloni?
– Nie, jeszcze nie. Ale wiem, że muszę ciężko pracować, żeby zwrócić ich uwagę. To mój cel.
Na koniec – co byś powiedział młodemu chłopakowi z Mar del Plata, który marzy, by być na twoim miejscu?
– Powiedziałbym mu, żeby nigdy się nie poddawał. Będą trudne momenty, ale jeśli kochasz piłkę i jesteś gotów ciężko pracować, wszystko jest możliwe. Ja jestem tego przykładem.
Komentarze
Nawet jeśli powoli, to dobrze że Soule się rozwija, bo taki Dovbyk raczej się zwija.
Dla ciebie celem jest Liga Mistrzów. Dla trenera, emerytura. On już wie i rozpowiada wszem i wobec, że jesteście za słabi na Ligę Mistrzów.