Świat postawiony na głowie. Od upadku z Juriciem na ławce do europejskiego marszu pod wodzą Ranieriego: Roma odbudowała się z ruin.

Simone Valdarchi (Il Romanista) Droga Romo, spójrz, jaka byłaś — i spójrz, jaka jesteś. Nadchodzący mecz z Fiorentiną to doskonała okazja, by cofnąć się myślami o kilka miesięcy i jeszcze raz docenić to, czego Roma dokonała pod mądrą opieką Claudio Ranieriego. W pamięci każdego romanisty (i, miejmy nadzieję, również w głowach piłkarzy przygotowujących się w Trigorii do niedzielnego starcia) wciąż żywe jest wspomnienie 27 października, kiedy to drużyna Juricia rozpadła się na Stadio Artemio Franchi w jednostronnym spotkaniu zakończonym wynikiem 5:1, przy akompaniamencie „olé” z trybun gospodarzy. Wieczór ten był tym bardziej gorzki z powodu niemal pustego sektora gości — efektem zamieszek i problemów z porządkiem publicznym przy wejściu na stadion.
Debiut zakończony samobójczym golem Hummelsa, czerwona kartka dla Hermoso, bramka byłego zawodnika Bovego (uściski dla Edo) i upokorzenie ze strony rywala, który — zarówno z historycznego, jak i aktualnego punktu widzenia — nie może być uznany za bezpośredniego konkurenta.
To wszystko wydarzyło się w ciągu zaledwie 90 minut, po których nastąpiły dni oczekiwania — na próżno — na oficjalny komunikat klubu, który miałby zakończyć epizod z Juriciem: człowiek, który nie pasował do sytuacji. Tak, nawet to 1:5 nie wystarczyło rodzinie Friedkinów, by dostrzec konieczność dokonania zmiany (drugiej w sezonie) na ławce trenerskiej — na którą trzeba było czekać jeszcze dwa tygodnie i trzy kolejki ligowe, z których Roma wygrała jedynie jedną (minimalne zwycięstwo nad Torino), a przegrała z Veroną i Bologną, tracąc kolejne sześć potencjalnych punktów.
Aż w końcu Dan (lub ktoś w jego imieniu) wypowiedział imię Claudio — i Claudio się zjawił. Wspominanie dziś tamtych zmarnowanych tygodni może tylko potęgować poczucie straty, gdy Roma znajduje się punkt za piątą Bologną i zaledwie dwa oczka od strefy Ligi Mistrzów, czyli Juventusu. Z jednej strony żal pozostaje, ale z drugiej — obecna sytuacja tylko uwydatnia ogrom pracy wykonanej przez tego, który 14 listopada został wezwany, by zastąpić Juricia i ratować Romę: Claudio Ranieriego. Od Fiorentina–Roma do Roma–Fiorentina: nasz świat do góry nogami.
Jeśli chodzi o ligowe pozycje, po klęsce we Florencji Roma spadła na dwunaste miejsce, z zaledwie 10 punktami po 9 kolejkach i oddalającą się strefą europejskich pucharów. Nawet pierwsze mecze Sir z San Saba nie przyniosły natychmiastowych sukcesów: porażki z Napoli, Atalantą i Como, przełamane jedynie domowym zwycięstwem nad Lecce, w pierwszych czterech kolejkach jego trzeciej przygody z Romą. Po przegranej z zespołem Fabregasa 15 grudnia Roma znajdowała się zaledwie dwa punkty nad strefą spadkową i aż 16 za Fiorentiną, która była wtedy trzecia ex aequo z Interem.
A jednak w niedzielę na Stadio Olimpico Palladino przyjedzie z drużyną, która ma o jeden punkt mniej niż Roma. To najlepiej oddaje ogromny wysiłek i zasługi obecnego trenera. Po meczu z Como rozpoczęła się bowiem niesamowita seria 18 spotkań bez porażki: 13 zwycięstw i 5 remisów. Żaden zespół w rundzie rewanżowej nie zdobył więcej punktów niż Roma Ranieriego, która przewodzi stawce z 7 punktami przewagi nad duetem Napoli–Inter walczącym o Scudetto. Od dwóch punktów przewagi nad Serie B do dwóch oczek od strefy Ligi Mistrzów, od drużyny upokorzonej we Florencji do zespołu, który z zasłużoną dumą wygrywa na San Siro: świat przywrócony do porządku przez naszego Sir Claudio. Droga Romo, spójrz, jaka byłaś — i spójrz, jaka jesteś.
Komentarze