Choć Ghisolfi jeszcze nie opanował włoskiego, jego odważna reakcja po skandalu w Monzy pokazuje, że lepiej bronić Romy po francusku niż milczeć w obliczu błędów, co wyróżnia go na tle poprzedników.

LR24 (A. Ciardi) – Był czas, kiedy można było wierzyć, że AS Roma ma idealną strukturę organizacyjną, by funkcjonować na najwyższym poziomie piłkarskim, reprezentując klub z godnością i zarządzając nim w sposób przystający do jego rangi. W 2011 roku, po przejęciu klubu przez amerykańskich inwestorów, do kluczowych postaci Romy dołączyli Fenucci, Baldini i Sabatini. Prezesem został Thomas DiBenedetto. Czy pamiętacie te czasy? Każda era, każdy właściciel i każda władza w klubie piłkarskim niesie za sobą pewien przekaz. Ówczesna narracja kreowała DiBenedetto jako jedną z najważniejszych postaci na świecie, a media chętnie podkreślały jego bogactwo, publikując zdjęcia jego imponujących posiadłości – w tym rezydencji rzekomo większej niż całe Molise.
Jednak zaledwie kilka miesięcy później DiBenedetto, którego nazwisko wyróżniało się dużą literą w środku, został odsunięty, a jego miejsce zajął James Pallotta, znany w środowisku jako „Jimmy”. DiBenedetto, kiedyś „Tom” dla przyjaciół, stał się postacią przynoszącą pecha – za każdym razem, gdy pojawiał się na Stadio Olimpico, Roma przegrywała. Ostatecznie zapamiętano go głównie z wizyt w pizzeriach i spotkań z fanami Romy, niż z realnych osiągnięć w zarządzaniu klubem.
Wróćmy jednak do struktury zarządzania. Trójka liderów – Baldini, Sabatini i Fenucci – początkowo wydawała się idealnym zespołem. Sabatini i Fenucci rzeczywiście włożyli dużo pracy w rozwój klubu, jednak Baldini stał się największym problemem Romy. Zamiast pełnić rolę opiekuna klubu, jak zapowiadano, unikał odpowiedzialności. Pojawiał się niechętnie na konferencjach prasowych, a jego powrót do klubu tłumaczono jedynie potrzebą uporządkowania spraw związanych z VIP-owskimi biletami. Sabatini z kolei objął bardziej prominentną rolę, co najwyraźniej przypadło mu do gustu. Wkrótce zaczęto traktować go niemal jak filozofa, rycerza walczącego o Romę. Czy rzeczywiście najlepiej reprezentował klub? Niekoniecznie. Jego sposób wypowiadania się, choć bardziej wyrafinowany niż u przeciętnego działacza, nie zawsze przekładał się na skuteczność. W kluczowych momentach, gdy Roma potrzebowała stanowczej reakcji, Sabatini również znikał – podobnie jak reszta zarządu.
Wydaje się, że początkowa era „amerykańskiej” Romy, przynajmniej na papierze, była najlepiej zorganizowana. Jednak rzeczywistość obnażyła wiele luk w jej funkcjonowaniu. Kolejne kadencje wydają się jeszcze gorsze. Przypomnijmy chociażby czteroletnią kadencję Italo Zanziego jako CEO. Dziś krytyka prezesów jest powszechna, ale wówczas Zanzi był obiektem żartów głównie ze względu na styl życia, a nie kompetencje. Mało kto pytał, czy był odpowiednią osobą na to stanowisko, bo odpowiedź była oczywista – nie był. Zarabiał blisko milion euro rocznie, a dodatkowo otrzymał premię za awans do Ligi Mistrzów, wartą setki tysięcy euro.
W klubie długi czas pełnił funkcje Mauro Baldissoni, prawnik bez wcześniejszego doświadczenia w futbolu, podobnie jak obecny delegat Lorenzo Vitali. Choć Baldissoni z czasem zdobył doświadczenie, na początku jego wiedza była znikoma. Z kolei Umberto Gandini, który przez ponad 20 lat pracował w AC Milanie Berlusconiego, został w Romie zdegradowany do ról poniżej swoich kwalifikacji. Odszedł po dwóch latach, nie wywołując większych emocji.
Jeśli chodzi o dyrektorów sportowych, przewinęło się ich wielu, w tym Monchi, który okazał się fatalnym komunikatorem, oraz Petrachi, który zasłynął z kłótni po skandalu sędziowskim w meczu z Cagliari – sam wykopał sobie w ten sposób zawodowy grób. Dlaczego? Amerykańska strategia klubu opierała się na grzeczności i uprzejmości. Zamiast walczyć o sprawiedliwość, działacze dziękowali sędziom, którzy przyznawali się do błędów. Trigoria, centrum treningowe klubu, przypominała bardziej pokaz mody w stylu Pitti Uomo niż miejsce pracy klubu piłkarskiego.
Przez klub przewinęły się także postaci takie jak Fienga, Berardi, a obecnie Souloukou i Tiago Pinto. Rola Francesco Tottiego jako działacza była krótka i nikogo to nie zaskoczyło, zważywszy, że głównym doradcą prezesa Pallotty był Baldini, który nigdy nie zrozumiał, dlaczego powrócił do klubu.
Dziś mamy Ghisolfiego, jedynego dyrektora, który został zaatakowany przez media jeszcze zanim przybył do Włoch. Zamiast go wspierać, od początku był wyśmiewany. Po kontrowersyjnym meczu w Monzy, odważnie wyraził swoje oburzenie, choć zrobił to po francusku. Ale czyż nie lepiej usłyszeć „C’est penalty!” niż wracać do czasów, gdy działacze dziękowali sędziom za przyznanie się do błędów, jak w meczu z Borussią Mönchengladbach? Ghisolfi od początku swojej pracy w Romie był atakowany. Łatwo uderzać w kogoś, kto nie ma odpowiedniego wsparcia. Teraz płaci za błędy swoich poprzedników, a odpowiedzialność za lata zaniedbań spada na niego. Nikt z wymienionych w tym felietonie działaczy nie może pochwalić się tym, że w pełni chronił, reprezentował i bronił Romy. Ghisolfi więc byłby krytykowany nawet wtedy, gdyby mówił po rzymsku i ubierał się jak bohater z lokalnych legend – Meo Patacca.
Komentarze
Z Francuzów szanuje tylko … Candele.
Ja mam wiele szacunku dla Erica Cantony. Niesamowity piłkarz, piekielny charakter.
Canis teraz mi zaimponowałeś, Cantona to mój ulubiony kopacz po Daniele.
Moim kryterium była postać która jeszcze widziałem na boisku :)
Ja bym dodał Ogiera i Loeba.
Wniosek z tego felietonu jest jeden. Od początku amerykańskich czasów, do dzisiaj, tym klubem zarządzały same tłuki, bałwany, półmózgi oraz niepożyteczni i niekompetentni idioci. Że też szanowny pan Augusto Ciardi, kolejna wyrocznia rzymskiego dziennikarstwa, nie dowodził w owych czasach tym rzymskim pontonem, który pewnie z jego pomysłami i mądrością, stały się okrętem liniowym floty Giallorossich. Nie mam już siły do tych pismackich debili z Rzymu.
Bo dla Amerykanów to soccer a nie CALCIO a Roma to jedna z zabawek a nie priorytet…
Totnik. Być może ale rywalizować i wygrywać to chce każdy, z tym że do tego to pieniądze nie wystarczą. Może i Amerykanie byli/są nieporadni, może i gówno się znają ale nie sposób im zarzucić, że skąpili czy też nie chcieli/chcą wygrać. Oczywiście każdy z nas a już dziennikarze najbardziej, znają złoty środek na zwycięstwo i mają taką wiedzę i doświadczenie, że czapką nakrywają wszystkie te amerykańskie wybory. Sabatini mógł wygrać chociaż to jedno scudetto i już miałby pomnik w Trigorii a tak to widzisz … jest według Ciardiego, w Panteonie Przegrywów i Osób Niekompetentnych, chociaż nie na pierwszym miejscu.
Ach, rzymskie media… Albo atakują przed przylotem, albo piszą panegiryk po jednej wypowiedzi pomeczowej ;)
Ale fakt faktem, że Ghisolfi dopiero co rozpoczął pracę w Romie i zasługuje na jakiś kredyt zaufania, zresztą podobnie jak Juric (mimo że nie byłem zwolennikiem jego przyjścia)
Tak narzekacie na te rzymskie media jakby gdzieś były lepsze :)
No bo tak jest człowieku. Nigdzie na świecie pismaki nie są tak odklejone od rzeczywistości, jak w Rzymie.
Znowu wzmocnienia? A co to się stało, że po letnim okienku potrzebujemy wzmocnień? Jakieś kontuzje? Czy po prostu letnie okienko to były takie "wzmocnienia", które okazały się nie być wzmocnieniami, tylko graczami z przyszłością (o ile wypalą). Żeby tylko w słowniku Romy słowo "wzmocnienia" nie zaczęło oznaczać skup złomu, chociaż złom można przetopić, a z zawodnikiem nie wiadomo co zrobić.