Roma znów remisuje — tym razem w Derbach. Czy to tylko chwilowy przestój, czy już początek końca marzeń o Lidze Mistrzów?

(Il Romanista – F. Vecchio) — Trudno uciec od tego, co oczywiste — mecz z Juventusem ujawnił to, czego wolelibyśmy nie zobaczyć. Remis 1:1 był dla nas wynikiem łaskawszym, niż na to zasłużyliśmy. Roma wyglądała na znużoną, mniej zaangażowaną, jakby dopadło ją zmęczenie długiego pościgu, który przecież trwał punkt po punkcie — cierpliwie, ambitnie, z pomocą Claudio i przyjaznego terminarza. W końcu jednak coś musiało pęknąć.
A jednak nie chcemy się z tym pogodzić. Wierzymy — a raczej próbujemy wierzyć — że starcie z Juventusem to był tylko chwilowy krok wstecz. Że w derbowym meczu wszystko znów ruszy z miejsca. Bo zwycięstwo w Derbach to coś więcej niż trzy punkty. To potwierdzenie, że Claudio jest tu Imperatorem, że miejsce w pierwszej czwórce naprawdę czeka tuż za zakrętem. Że ta drużyna może jeszcze zyskać na wartości — sportowej, finansowej, emocjonalnej. No i, nie ukrywajmy, zawsze miło jest spojrzeć na tabelę z góry — zwłaszcza wtedy, gdy to Lazio musi patrzeć w górę.
Ale wystarczy już myślenia. Pora ruszać. Zabieram szalik, wychodzę z domu, uruchamiam skuter. Siódma piętnaście — może pięć minut wcześniej, może później — i już jestem na Piazza Mazzini.
Tam, w samotności, siadam przy jednym z ogródkowych stolików. Pizza z mozzarellą di bufala i pomidorkami pachino — pyszna, naprawdę godna polecenia. Do tego zimne piwo. A jednak, kiedy widzę mijających mnie ludzi w innych barwach, z trudem przyjmuję do wiadomości, że to oni dziś będą stanowili większość na Stadio Olimpico. Powinienem być do tego przyzwyczajony. Przeżyłem setki derbów. Ale nie — to uczucie wciąż kłuje. Wstaję więc od stolika, dopijam łyk piwa, a deser — doskonały krem karmelowy — zjadam w drodze do stadionu. Kolejka do wejścia już się formuje.
Wokół słyszę imiona i nazwiska, które brzmią obco: Gigot, Dele-Bashiru, Noslin, Belahyane. Te nazwiska wypowiadane są z nadzieją i pewnością. Ale właśnie to mnie uspokaja. Bo mamy przecież swoje odpowiedzi: Paredes, Soulé, Svilar, Saele. Nazwiska, które nie są anonimowe. Są pełne treści. Pełne wartości.
Wchodzę na stadion przekonany, że Roma jeszcze potrafi zaskoczyć. Zanim usiądę na swoim miejscu, przez głośniki rozbrzmiewa Battisti. Dźwięk piękny, poruszający. Ale nie da się nie pomyśleć, że gdyby sytuacja była odwrotna, nasz hymn wywołałby większe emocje. A może po prostu bardziej nasze.
Początek meczu jednak rozczarowuje. Paredes łapie niepotrzebną żółtą kartkę, Svilar już na starcie musi ratować sytuację. Na trybunach, wśród nielicznej grupy kibiców Romy, pojawia się narastające rozdrażnienie. Znowu gramy do tyłu. Przy stałych fragmentach stoimy nieruchomo. Czwórka w obronie wygląda niepewnie, a Saelemaekers wystawiony po niewłaściwej stronie boiska. W ataku — jakby nas tam nie było.
Pellegrini? Coś w nim zgasło. El Shaarawy siedzi na ławce, choć mógłby odmienić grę. Pisilli? Czy nie dałby więcej niż obecny dziś Paredes? Te pytania buzują w powietrzu.
W międzyczasie Lazio zaczyna wyglądać na zespół bardziej zdeterminowany. Biegają więcej, walczą mocniej. Rovella jest wszędzie, a byli gracze Romy, dziś po drugiej stronie barykady, grają jak natchnieni. To boli. Ale mimo to — poza kilkoma sytuacjami — pierwsza połowa mija bez większych dramatów. Svilar broni, a Lazio nie kreuje nic wielkiego.
W przerwie pojawiają się spekulacje — co zmieni Ranieri? Cristante się rozgrzewa. Wydaje się, że Paredes nie może już ryzykować drugiej kartki. Część kibiców apeluje o odważniejszą decyzję — może zdjąć od razu Pellegriniego i Dovbyka, wpuścić Eldora i Pisillego, zaryzykować?
Zanim jednak rozmowa się rozkręci, Romagnoli zdobywa gola. I to właśnie on — Romagnoli — całuje herb. Po raz kolejny zawalamy przy stałym fragmencie, stojąc jak posągi. Tego już za wiele. Tego nie można przełknąć. Nie teraz. Nie po tak ciężkim sezonie. Nie, kiedy Liga Mistrzów była tak blisko. Nie wolno zmarnować tego, na co pracowaliśmy miesiącami. Ten sezon nie może zostać zapamiętany jako sezon „trzech trenerów” i absurdalnych teorii, że Dybala jest bardziej problemem niż skarbem.
Ranieri reaguje. Wchodzi Eldor. I w końcu Roma zaczyna grać. Przez dwadzieścia minut widać zespół, który nie chce się poddać. Lazio się cofa, Roma odzyskuje rytm. I wreszcie — gol wyrównujący. Akcja szybka, składna, zagrana z przekonaniem. Tylko czemu nie tak od początku?
Derby kończą się remisem, 1:1. Tak jak z Juventusem. Znowu walczyliśmy, ale zbyt późno, zbyt nieśmiało, zbyt ostrożnie. Prawda jest taka, że to, czego się obawialiśmy, właśnie się potwierdziło. Roma jest zmęczona. Szeroka droga się skończyła, teraz zaczyna się podjazd. Problem w tym, że w baku coraz mniej paliwa.
Czy wystarczy do końca sezonu? Oby. Naprawdę, oby.
Komentarze
Ludzie, wystarczy pomyśleć, a nie popadać ze skrajności w skrajność. Ja tę sytuację przewidziałem parę miesięcy temu, patrząc na terminarz. Widać było, że Ranieri poprawił grę i że Romę stać, by wyeliminować potknięcia z drużynami poza czołowką, ale z topem ta kadra będzie miała problemy. I w istocie tak było. Założyłem maxa z dołem i dobicie do 52 pkt. Tak też się stało. Natomiast od meczu z Juve do końca rozgrywek, czyli przez 8 ostatnich kolejek, obstawiałem jakieś 10-14 pkt i tego też się trzymam. To są bowiem aktualne możliwości tej drużyny, a nie jakieś kroki "wstecz".
To żadne odkrycie Ameryki. Nikt nie dawał dużych szans na LM patrząc na kalendarz no ale jakieś tam były. W poprzednich sezonach to na tym etapie były już 0. No może Daniele też się trochę otarł bo wystarczyło 5 miejsce ale o dwa trzy mecze poległ. Ranieri prawdopodobnie tak samo.