Dino Viola – człowiek, który zdefiniował Romę

Dino Viola był prezydentem AS Roma, który nie tylko odmienił klub na zawsze, ale i stał się symbolem bezgranicznej miłości do jego barw. Wczoraj, gdyby żył, obchodziłby 107. urodziny.

fot. © asroma.com

(Il Romanista – T. Cagnucci) – Dino Viola był prezydentem AS Roma, który nie tylko odmienił klub na zawsze, ale sam stał się symbolem bezgranicznej miłości do jego barw.

Wczoraj skończyłby 107 lat. I może właśnie dlatego, z każdym rokiem bardziej niż daty pamiętamy opowieści — te, które krążą po trybunach, przechowywane w zbiorowej pamięci romanistów niczym rodzinne legendy. Bo Viola nie był tylko prezydentem. Był sumieniem Romy. Jej strażnikiem. I jej dzieckiem.

Roma pojawiła się w jego życiu przypadkiem — chłopięcym spojrzeniem przez szybę tramwaju jadącego do Testaccio. A potem była już zawsze. Nawet podczas wojny. W 1942 roku, jako oficer włoskich sił powietrznych stacjonujący w Pontederze, pokonywał na rowerze 37 kilometrów, by zobaczyć mecz Romy w Livorno. Z żoną Florą. Świeżo po ślubie. Wcześniej jeszcze był w Wenecji — nie z powodu podróży poślubnej, lecz dlatego, że tam grała jego ukochana drużyna. Taki właśnie był — całkowicie oddany. Trzydzieści siedem kilometrów, by ją zobaczyć. Trzydzieści siedem lat, by stać się jej prezydentem.

W maju 1979 roku został wszystkim. I od tej pory nie było już Romy bez Violi.

Jeśli Roma zmieniła się dzięki Falcão, to tylko dlatego, że to Viola go tu sprowadził. To on był architektem tamtego marzenia — projektantem epoki, która do dziś tkwi w naszych sercach jak sen, z którego nie chcemy się wybudzić. I choć przynosił do klubu wielkich piłkarzy, sam potrafił zgasić światło w Trigorii, jakby żegnał dom przed snem.

Z nim śniliśmy — i w końcu się obudziliśmy. Roma była mistrzem Włoch. Po 41 latach, jakby zrzucając kajdany. Stadion pulsował, ludzie płakali, a Roma była piękna, odważna, dumna. Może nawet po raz pierwszy w pełni sobą.

Bo Roma za Violi to nie tylko trofea i sukcesy. To światła Olimpico, to proporce nad trybunami, to łzy na Curvie Sud. To pewność, że jesteśmy wielcy. Że nie jesteśmy „Rometta”. Że nasza historia to nie „dwie pucharki”. On nauczył nas mówić o Romie z dumą. Pisać o niej kursywą. Rozumieć, że nasze miejsce jest wśród największych.

Oddał wszystko. Nawet zbyt wiele. Walczył o klub, kochał go do bólu. I ten ból czasem prowadził go do decyzji trudnych. Jak ta o sprowadzeniu Manfredonii. Jak rozstania z Di Bartolomeim, Cerezo, Ancelottim. Jak sądowa wojna z Falcão. Kiedy się mylił, to tylko dlatego, że kochał zbyt mocno. Bo Roma była dla niego żoną, nie firmą. Powołaniem, nie obowiązkiem.

Na zdjęciach wygląda często na zamyślonego. Patrzy gdzieś daleko, jakby widział to, czego my nie dostrzegaliśmy. Najpiękniejszy z tych obrazów pochodzi z 16 marca 1986 roku — Roma – Juventus. Cały stadion kolorowy, eksplodujący z radości, a on jeden w loży siedzi nieruchomo, jakby chłonął coś większego niż mecz. Gdy Roma rozgromiła Göteborg, powiedział tylko: „Wstałem, by popatrzeć na trybuny”. Gdy wszyscy patrzyli na drużynę, on patrzył na ludzi, którzy kochają Romę.

Może to właśnie było jego źródło siły. Curva Sud. Jej śpiewy, jej łzy, jej miłość. Dla niej walczył z każdym, kto nie szanował Romy. I z nią zdobył wszystko, co było możliwe: mistrzostwo, pięć Coppa Italia, trzy wicemistrzostwa, finał Pucharu UEFA i upragniony finał Pucharu Europy.

A jednak — jak każda wielka opowieść — i ta niesie w sobie cień niespełnienia. Brakuje tamtej jednej Coppa. Brakuje stadionu, który sobie wyobrażał. Brakuje zakończenia, na które zasługiwał.

Może wystarczy ten jeden obraz, by to zrozumieć. Rower, 37 kilometrów między Pontederą a Livorno. Flora obok. I Roma. Zawsze Roma.

A potem — ostatnie słowa Curvy Sud po jego śmierci:
„Przez 12 lat dałeś nam wiele. Wczoraj — wszystko.”

Graliśmy wtedy z Pisą.
Z Pisą, która leży dokładnie między Pontederą a Livorno.

Komentarze

  • ajgor_romanista
    23 kwietnia 2025, 11:08

    Szkoda, że obecnie nie mamy nikogo takiego w naszej Romie. Kogoś kto by ją kochał, a nie patrzył na nią jak na zwykły interes..