
Opadają emocje po hitowym starciu wraz z udziałem Interu i Romy. Sensacja na San Siro stała się faktem, a podopieczni Claudio Ranieriego wciąż oddychają pełną piersią. Rzymianie po raz pierwszy od trzech lat odnieśli zwycięstwo z Nerazzurrimi i nieustannie liczą się w grze o europejskie puchary. Musik jednak pozostaje i jest niezmienny.
Z pewnością większość kibiców AS Romy jeszcze przed spotkaniem 34. kolejki Serie A wzięłaby remis w wyjazdowym starciu z Interem w ciemno. Tym bardziej, że ekipa z Lombardii była podrażniona ubiegłotygodniową porażką z Bologną, a do tego ze swoim odwiecznym rywalem w rewanżowej potyczce półfinału Pucharu Włoch. Podopieczni Simone Inzaghiego przegrali przecież z AC Milanem 0:3, występując w roli gospodarzy. Jak się okazało w ostatnią niedzielę kwietnia – z podrażnienia niewiele zostało, a więcej udzieliło się krwawienia.
Taką Romę chcemy widzieć
Z tego krwawienia skorzystali trzykrotni mistrzowie Włoch, którzy dość szybko przejęli inicjatywę po pierwszych dobrych minutach gospodarzy. Z początku niewiele wskazywało w bramkowej akcji Romy na to, że bramka padnie, wszak półfinaliści Ligi Mistrzów dobrze zagęścili własną szesnastkę, ale ich uwadze umknął Matias Soulé, który znalazł ujście do bramki. Argentyńczyk najpewniej ’korzysta na dobrej mocy przesyłanej mu przez swojego rodzimego kolegę – Paulo Dybalę’. Stołeczny klub może mieć jeszcze sporo radości z napastnika, który dwa tygodnie temu świętował swoje 22. urodziny.
Podobać się mógł w pierwszej odsłonie Manu Kone, który do momentu wzmożonej aktywności Interu dobrze radził sobie w obronie. Legitymował się także dobrymi przechwytami, z których rodziły się późniejsze kontrataki ekipy z Wiecznego Miasta. Oczywiście – momentami towarzyszyło całokształtowi sporo niedokładności Interu, który zagrał zdecydowanie poniżej granic nominalnego poziomu.
Inne zespoły tego nie wybaczą
Giallorossi do przerwy mogli prowadzić 3:0. Mogli, nie prowadzili. Niemniej, liczba niewykorzystanych okazji nawarstwiała się z minuty na minutę. Szczególnie bolesne dla oka mogły okazać się dwie sytuacje Artema Dovbyka po sobie. Rzymianom zabrakło w Mediolanie skuteczności, a pierwsze minuty po wejściu na boisko Nicoli Zalewskiego oraz Denzel Dumfriesa wywoływały niepokój. Dobrze jednak została przygotowana linia defensywna na hitowe starcie. Sęk w tym, że najbliższy rywal stołecznych – ACF Fiorentina jeńców brać nie będzie.
Ponownie na musiku – już po koniec sezonu
Rzymianie muszą gonić. Rzymianie muszą również uciekać. Do końca sezonu pozostały im cztery małe finały, które składają się w konsekwencji na jeden wielki. Starcie z Fiorentiną jest o tyle istotne, że ewentualna wygrana pozwoli pogrzebać szanse drużyny z Toskanii na europejskie puchary najpewniej na dobre. Zespół prowadzony przez trenera Raffaele Palladino 'siedzi na ogonie’ zawodnikom Claudio Ranieriego, tracąc do nich zaledwie jeden punkt. Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto sympatyzuje z Romą, a jego nadzieje po niedzielnym zwycięstwie z Interem nie poszybowały. Chwila z reguły nie może trwać długo, ale ta niech naciągnie regułę i udzieli się w jeszcze większym ujęciu 4 maja na Stadio Olimpico.
Komentarze
Nawet jak się nie uda to dawno nie walczyliśmy tak do samego końca :)
To prawda. Mamy finisz ligi z udziałem Romy. Rzadkość. Chwilo trwaj.