Do UEFA została wysłana oficjalna skarga podpisana przez Friedkina, ale relacje pozostają na dobrym poziomie. W Trigorii wciąż marzą o trofeum.

Il Romanista (Simone Valdarchi)
Wydawało się, że stoimy na progu dyplomatycznego kryzysu – najpierw ostre słowa Ranieriego pod adresem Rosettiego, potem zapowiedź listu do UEFA, który ostatecznie rzeczywiście został wysłany. Mimo wcześniejszych napięć, stosunki między Rzymem a Nyonem wydają się jednak całkiem stabilne. Zacznijmy jednak od początku.
Pierwszym incydentem był Budapeszt – finał z kontrowersyjnym sędzią Taylorem, ostra reakcja Mourinho (jako jedynego, który wtedy zabrał głos) oraz surowe sankcje: kara w wysokości 135 500 euro dla klubu, cztery mecze zawieszenia dla „The Special One”, częściowe zamknięcie Stadio Olimpico oraz zakaz wyjazdowy dla kibiców na jedno spotkanie. Następnie nadeszła kolejna decyzja UEFA – po meczu z Eintrachtem Frankfurt (ostatnim w fazie grupowej Ligi Europy) północna trybuna musiała pozostać pusta podczas starcia z Porto. A wreszcie, ostatnia kara: 39 000 euro po rewanżowym meczu z Portugalczykami, podzielona na 11 000 za „niewłaściwe zachowanie” drużyny, 8 000 za zniszczenia w sektorze gości na stadionie do Dragão oraz 20 000 za słowa Ranieriego po końcowym gwizdku. Ta ostatnia sankcja – wyłącznie finansowa, bez zawieszenia trenera – dowodzi, że relacje z UEFA nie są tak napięte, jak mogłoby się wydawać.
Decyzja w sprawie Ranieriego zapadła bowiem po długich rozmowach między Trigorią a Nyonem, w które zaangażowany był zespół prawników Romy (Conte, Lombardo i Vitali). Dzięki tej mediacji udało się uniknąć zawieszenia, a Ranieri pozostanie na ławce w kolejnych meczach.
Mimo to klub nie pozostał bierny. Do UEFA wysłano oficjalną skargę na pracę niemieckiego sędziego Stielera w meczu Porto-Roma, wskazując na jego błędy, zwłaszcza w kwestii licznych żółtych kartek dla rzymskich piłkarzy. Dokument został podpisany przez samego właściciela klubu, Thomasa Daniela Friedkina, który – choć rzadko zabiera głos publicznie – tym razem zdecydował się osobiście stanąć w obronie Romy.
Ta noc wciąż należy do nas
To była wyraźna deklaracja, czego zabrakło po finale w Budapeszcie, gdy Roma miała tylko jednego obrońcę – Mourinho, samotnego w garażu stadionu. Wtedy Friedkin, zamiast reagować, zabrał na pokład swojego prywatnego samolotu Aleksandra Čeferina, szefa UEFA.
Tamta noc wciąż jest żywa w pamięci kibiców Romy – jak tatuaż, który nigdy nie zniknie. Podobnie jak wspomnienie finału w Tiranie rok wcześniej. Dlatego jutrzejszy mecz nie jest tylko kolejnym spotkaniem, a Liga Europy w Trigorii nie jest traktowana jak zwykłe trofeum – to trofeum, najważniejsze.
To właśnie Roma jest drużyną z największą liczbą zwycięstw w historii tych rozgrywek (96, tyle samo co Inter, więcej niż jakikolwiek inny klub). Roma była najwyżej rozstawiona przed startem tej edycji. Teraz, gdy Ranieri uzdrowił zespół, postawił go na nogi i przywrócił mu wiarę, w Trigorii zrodziło się wspólne marzenie – nie przestawać wierzyć.
Droga do finału jest długa, a Athletic Club to jeden z najtrudniejszych przeciwników, na jakiego można było trafić w 1/8 finału. Ale rany po Budapeszcie i Tiranie wciąż są świeże – w sercach zarówno tych, którzy tam byli, jak i nowych piłkarzy, którym przekazano ducha tamtych nocy. Dla Romy ten puchar to jedyna szansa, by zmienić sezon pełen rozczarowań w sezon niezapomniany.
Komentarze
Znowu pompowanie balonika ? :)