Pierwsza porażka Romy w 2025 roku nadeszła dopiero w połowie maja. W Bergamo zespół Ranieriego popełnił zbyt wiele drobnych błędów, które w sumie okazały się decydujące – zarówno w kwestii strategii, jak i jej realizacji.

(Il Romanista – D. Lo Monaco) Mecz w Bergamo zakończył wyjątkową serię niepokonanych spotkań Romy. To nie była porażka przypadkowa ani wyraźna dominacja jednej strony – ale konsekwencja kilku nieudanych decyzji taktycznych i indywidualnych błędów, które Atalanta potrafiła bezlitośnie wykorzystać.
Claudio Ranieri postanowił przeciwstawić się Atalancie, wracając do ustawienia 3-4-2-1, które miało służyć dokładnemu zneutralizowaniu układu rywala. W meczach z Interem i Fiorentiną Roma stosowała bardziej elastyczny pressing wysokim blokiem, oparty na odważnym ustawieniu mezali. Tym razem wybór padł na strukturę „na lustrzane odbicie”, gdzie Shomurodow i Soulé mieli zamknąć trójkę obrońców Atalanty, pomocnicy odpowiadali za swoich vis-à-vis, a trójka stoperów Romy brała na siebie atakujących gospodarzy.
Kluczową rolę odgrywał Rensch – nominalny prawy wahadłowy – którego obecność zamiast Soulé miała zapewnić większą stabilność w grze defensywnej, zwłaszcza przeciwko nieprzewidywalnemu Lookmanowi. Rensch miał podwójną funkcję: w fazie wysokiego pressingu podchodzić do Zappacosty, a przy dłuższym posiadaniu rywala schodzić głębiej, tworząc wraz z Celikiem i pozostałymi stoperami trójkę defensywną.
To właśnie zawahanie Renscha – jego spóźniona reakcja między asekuracją środka a brakiem pokrycia skrzydła – umożliwiło Lookmanowi zdobycie pierwszego gola dla Atalanty. Holender za bardzo zawęził ustawienie, otwierając przestrzeń na zewnątrz i zostawiając Celika w sytuacji nie do obrony.
Brak ciągłości odwagi i zmiana dynamiki po golu
Do momentu straty bramki Roma prezentowała ten sam typ odwagi taktycznej, który przynosił sukcesy w poprzednich tygodniach. Jednak po trafieniu Atalanty w drużynie pojawił się chaos — niepewność między kontynuowaniem pressingu a cofnięciem się głęboko w obronę dała rywalom przestrzeń do przyspieszeń i gry wertykalnej.
Gola Cristante udało się wywalczyć, przywracając remis i dając nadzieję na uspokojenie gry. Lecz ofensywna faza Romy w tym spotkaniu pozostawiała sporo do życzenia. Cristante w strefie ciasnej nie czuje się komfortowo, Koné momentami był ofiarą własnego tempa, Shomurodow podejmował decyzje zbyt wolno, Soulé próbował grać indywidualnie jak Dybala, a Dovbyk miał trudności w szybkiej, kombinacyjnej grze przy linii ataku.
Za głęboko, za wcześnie – błąd strategiczny drugiej połowy
Największym grzechem Romy w drugiej połowie była decyzja – świadoma lub wymuszona – o cofnięciu bloku zbyt głęboko. Atalanta potrafi wykorzystać każdą wolną przestrzeń i gdy przeciwnik oddaje jej pole, staje się niebezpieczna. Tak było i tym razem. Coraz mniejsze zaangażowanie w pressing i oddanie inicjatywy skończyło się stratą kontroli.
Ostateczny cios nadszedł po akcji, która mogła zostać przerwana – ale nie została. Shomurodow nie zareagował dostatecznie agresywnie, nie zamknął linii podania ani nie zablokował rywala. Chwilę później piłka była już w siatce. Roma próbowała jeszcze w końcówce wrócić do gry, podnosząc znów swój blok i przyciskając Atalantę, ale poza kilkoma potencjalnymi sytuacjami nie zdołała stworzyć czystej okazji.
Późne zmiany i kontrowersje personalne
Ranieri nie uniknął też pytań o decyzje personalne. Zmiana Renscha na Pisillego została dokonana, a następnie cofnięta chwilę po utracie bramki, co wywołało zdziwienie. Pojawienie się Soule jako wahadłowego wyglądało na desperacką korektę. Z kolei trójka ofensywnych zmienników – Saelemaekers, El Shaarawy i Baldanzi – weszła dopiero w końcówce, gdy rywal już bronił wyniku. Brak wcześniejszych roszad pozostawił wątpliwości, choć dyskusje w szatni skupiały się bardziej na decyzjach sędziowskich niż taktyce.
Wnioski
To nie była katastrofa. Roma Ranieriego zagrała przeciętnie, popełniła kilka strategicznych i indywidualnych błędów, które rywal wykorzystał. Blok niski, który tak często bywał tarczą chroniącą punkty, tym razem stał się kulą u nogi. Ale trudno na tej podstawie kwestionować cały dorobek szkoleniowca – zwłaszcza że reakcja w końcówce pokazała, iż drużynie nie zabrakło sił, a jedynie czasu i precyzji.
Pierwsza porażka od wielu miesięcy to również okazja do korekty. I jeśli ktoś zasłużył, by mieć zaufanie mimo wpadki – to właśnie Claudio Ranieri.
Komentarze